Co zabrać na plażę kiedy jest chłodno?
Damn! Ten wpis miał wyglądać zupełnie inaczej! Miałam Wam pokazać, jak się sensownie spakować na wakacje tak, żeby mieć wszystkie niezbędne rzeczy potrzebne do plażowania przy sobie, a jednocześnie nie podróżować jak wielbłąd obładowany tobołami. Niestety, pogoda spłatała nam psikusa i podczas naszego majowego urlopu na Majorce mieliśmy… szalone 17 stopni! Ok, bywało więcej, tak do 19, ale generalnie kąpieli słonecznych nie zażywałam i nie mam zamiaru Wam bajek opowiadać. Było tak zimno, że na plażę wybieraliśmy się tylko pospacerować (w kurtce i ręczniku plażowym w roli szalika), albo w cieplejsze dni poczytać książki. Szkoda, bo jestem jak żółw – wylegiwanie się na słońcu to moje ulubione zajęcie ever. Co więc się stało z moim plażowym niezbędnikiem?
Tak jak wspomniałam ręcznik plażowy sprawdzał się w roli szalika. To wszystko dzięki temu, że zabrałam ze sobą nie taki typowy ręcznik, ale narzutkę plażową. Po angielsku to się nazywa beach throw i chyba to jest ten moment, kiedy brakuje mi zupełnie polskiego odpowiednika tego słowa. A zmierzam do tego, że modne ręczniki plażowe takie jak z tego zdjęcia są piękne tylko na zdjęciach. Zajmują dużo miejsca w walizce, są ciężkie i bardzo wolno schną. Dodatkowo wszystko się do nich przyczepia, więc każdy listek czy gałązkę z plaży zabieracie ze sobą do domu. Nie można ich prać, teoretycznie trzeba czyścić je na sucho, co w przypadku ręcznika jest chorym pomysłem. Śmiałam się, kiedy Ania dostała od chińczyków ręcznik plażowy, który okazał się cienką okrągłą szmatką. Była na maksa zawiedziona, bo myślała, że w paczce znajdzie coś takiego jak mam ja. I wiecie co? Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Cienkie, praktyczne, lekkie, szybkoschnące, wrzucisz to do każdej torebki. Zamówiłam od razu kilka takich na aliexpress (polecam z tego linku). Jedyna wada? Nie wytrzesz się tym, bo plastik wody nie ciągnie… no i nie użyjesz tak jak ja, jako szalik. Bo na Majorkę zabrałam ręcznik od Garniera (z przesyłki kreatywnej, nie mają go w sprzedaży), który chociaż też cienki i lekki, jest z „normalnego” materiału. Mój wygląda tak.
Zamiast na ręczniku, siedzieliśmy na leżakach czekając, aż słonko wyjdzie zza chmur. W pogotowiu jak zawsze słomkowy kapelusz (na instagramie widać chyba, że to mój ulubieniec!), filtry i okulary przeciwsłoneczne. O filtrach mówiłam już na stories i przyznam szczerze, że jestem zdziwiona ile osób nie używa filtrów wcale, używa tylko przy dużym słońcu albo nie dokłada produktu w trakcie opalania! Wydawało mi się, że wiedza o prawidłowym opalaniu jest powszechna, ale chyba napiszę swój tekst o bezpiecznym plażowaniu. Nowa linia NIVEA Protect & Bronze nie tylko chroni przed poparzeniem słonecznym (nie mogę się spalić miesiąc przed ślubem!) ale i aktywuje opaleniznę (aktywuje powstawanie melaniny), czyli pomaga się bezpiecznie i ładnie opalić. Co dla mnie ważne – nie zawiera samoopalacza. Nie było słońca, ale i tak ochroniłam swoją skórę przed szkodliwym promieniowaniem UV. Dajcie znać w komentarzach, czy używacie filtrów nawet kiedy żar nie leje się z nieba?
W oczekiwaniu na słońce odpoczywałam na leżaku czytając nową książkę (zwykle w podróży czytam ebooki, ale tym razem dostałam nowość od wydawnictwa w formie papierowej i chciałam szybko przeczytać więcej o tej konkretnej książce napisałam tutaj). Czytanie to moja absolutnie najulubieńsza forma spędzania czasu na plaży. Bez książki nudzę się, kręcę i szybko męczy mnie plażowanie. Też tak macie, czy lubicie wylegiwać się zupełnie nic nie robiąc? Co zabieracie ze sobą na plażę?
kapelusz – bitsandpiecestogo; koszyk – Sinsay; okulary – Ray Ban Icons (tutaj); klapki – Renee mega wygodne (tutaj)
Tomankowa
Nie dość, że uwielbiam twój głos na instastory to jeszcze pięknie piszesz! Pozdrawiam ?
Aleksandra Najda
Ale mi miło! Dziękuję <3
Magdzix
Wbrew pozorom jest to bardzo przydatny wpis! 🙂 Pozdrawiam