Plan zwiedzania Inle lake – dlaczego musisz odwiedzić to miejsce?
Jezioro Inle w Mjanmie to jedno z najbardziej autentycznych i magicznych miejsc, jakie widziałam podczas swojej podróży po Azji Południowo – Wschodniej. To drugie największe słodkowodne jezioro w Birmie. Jest znane głównie ze względu na pływające wioski, jakie możecie tam zobaczyć. Unikatowy sposób życia ich mieszkańców przyniósł sławę całemu regionowi i zrobił z Inle, co prawda nie nazbyt popularną, ale jednak atrakcję turystyczną. Na pewno natknęliście się gdzieś na zdjęcia rybaków łowiących ryby w przedziwny sposób, balansując na jednej nodze. To właśnie tam zostały zrobione. Mam dla Was dzisiaj plan zwiedzania Inle lake – gwarantuję, że będziecie chcieli odwiedzić to niesamowite miejsce!
Jeśli przeraża Cię długość tekstu, obejrzyj moją relację z Birmy na Insta Stories. Składa się z dwóch części:
Jak się dostać do Inle?
W zasadzie mamy dwa sposoby na przedostanie się w okolice jeziora Inle. Lot samolotem na lotnisko Heho Airport – uwaga, nie jest to lotnisko międzynarodowe, do Birmy trzeba przylecieć najpierw do Yangonu albo Mandalay. Lot krajowy powinien kosztować około 60-100$. Z lotniska nad jezioro można dostać się taksówką. Podróż zajmuje około godziny.
Jeśli podróżujecie z Yangonu przeczytajcie „Co zobaczyć w Yangonie„!
Drugim i zdecydowanie popularniejszym sposobem jest przejazd nocnym autobusem. Cena biletu za dwie doby to około 35$ (w Birmie obok lokalnej waluty, czyli Kiatów równorzędnie funkcjonują amerykańskie dolary). Cena różni się w zależności od przewoźnika i sezonu. Autokar jedzie około 12 godzin, ale warunki są na tyle dobre, że spokojnie można się tam wyspać. Niestety klimatyzacja we wszystkich tych autokarach jest wręcz zabójcza, więc przygotuj się dobrze. Długie spodnie, skarpetki i ciepła bluza oraz chusta na szyję to podstawa. W miesiącach od listopada do lutego te cieplejsze rzeczy przydadzą Ci się nie tylko w autokarze, bo noce i poranki w tym okresie w Birmie są zimne. Od marca do maja temperatury są najlepsze i praktycznie nigdy nie pada deszcz.
Po dotarciu na miejsce czeka Cię jeszcze podróż taksówką do hotelu i uiszczenie opłaty klimatycznej w wysokości 15k Kiatów czyli około 40 zł od osoby.
Zwiedzanie Inle
Na miejscu najpopularniejszym środkiem transportu przeznaczonym dla turystów jest rower. Koszt wypożyczenia to 2k (5,20 zł) za dzień. Z jego pomocą możecie objechać miasteczko i okolicę. Nie ma tam wiele do zobaczenia, ale jeśli macie wolne pół dnia, to polecam wybrać się do lokalnej winnicy. Zdecydowanie najpopularniejszą formą zwiedzania jest wycieczka łodzią po jeziorze. Trzeba na nią zarezerwować czas od 7 rano do 16/17.
Poza okolicą miasteczka znajduje się też kompleks świątynny Kakku Pagodas składający się z 2500 małych stup. Dojechaliśmy tam taksówką (to nie jest dystans, jaki można pokonać rowerem), która kosztowała nas około 130 zł. Szczerze mówiąc to był totalnie niepotrzebny wydatek, bo te pagody zupełnie niczym nie różnią się od tych, które możemy zobaczyć na jeziorze. W Birmie turyści nie mogą wypożyczać żadnego pojazdu silnikowego, więc taksówka to jedyna opcja. Stanowczo odradzam. Wstęp kosztował 5k od osoby (13 zł). W dolarach płaciliśmy 3$.
Łodzią po jeziorze
Jak wspomniałam jest to najpopularniejsza forma zwiedzania jeziora Inle i zdecydowanie warto wybrać się na taką wycieczkę. Wzdłuż kanałów i przy samym jeziorze znajduje się mnóstwo łódek, których właściciele będą sami zagadywać Was i zapraszać na wspólny trip. Uczciwa dla obu stron cena to 18k (47 zł) od łodzi w przypadku prywatnej wycieczki, którą polecamy. Publiczna łódka kosztuje 6k od osoby, więc jeśli jesteście we dwoje, to bardziej opłaca się dołożyć tych kilka groszy i nie dzielić swoich doświadczeń z obcymi ludźmi. Przygoda zaczyna się już o 7-8 rano i zdecydowanie pamiętajcie o ciepłych ubraniach, bo poranki na jeziorze są okropnie zimne!
Poniżej nasz, lekko spersonalizowany plan zwiedzania Inle. Podstawowa wersja nie obejmuje Pagody Inn Dain, ale w przypadku prywatnej łodzi możecie dopisać ją do listy.
Warsztaty, które odwiedzicie oczywiście są turystyczne, ale są tylko przykładem tego, jak funkcjonują ludzie na jeziorze. Poza tym tylko w nich jesteś w stanie otrzymać informacje o wyrabianych towarach po angielsku i czegoś się nauczyć.
1. Lokalni rybacy przy pracy
Pierwszym i chyba najbardziej wyczekanym punktem wycieczki było obserwowanie lokalnych rybaków przy pracy. Każdy z nas chyba kojarzy obraz ubranego w tradycyjny strój mężczyzny, stojącego na jednej nodze na łodzi z wielką siecią w kształcie dzwonu. Drugą nogą Ci ludzie wiosłują balansując na krawędzi swojej łodzi. To niesamowity spektakl, a najlepsze jest w nim to, że jest w 100% autentyczny i nie stanowi show dla turystów. Tak łowiło się w Birmie ryby od zawsze i tak jest do teraz. Rybakom oczywiście można robić zdjęcia, niektórzy z nich oczekują niewielkiego napiwku za pozowanie przy pracy. Żeby ich spotkać, najlepiej wypłynąć jak najwcześniej, około 7:30 rano.
2. Tradycyjna manufaktura srebra
Kolejnym punktem zwiedzania jeziora był warsztat, w którym lokalna społeczność wykonuje biżuterię i ozdoby ze srebra. Pierwszy raz w życiu miałam okazję zobaczyć, jak z kamiennej grudy powstaje stop, z którego robi się później biżuterię! Niestety Birmańczycy mają dość trudny dla nas akcent, więc nie wszystko udało mi się zrozumieć. Surowy kamień kruszy się na pył i podgrzewa z denaturatem aby go przetopić. Ogrzewają mieszankę nad ogniem i w ten sposób powstaje gotowy materiał. W tym warsztacie wyrabia się przeróżne rzeczy, na przykład naczynia na ofiarę dla Buddy, ozdoby na szczęście, biżuterię. Warto kupić chociaż symboliczny pierścionek na pamiątkę i wspomóc lokalną społeczność. Srebrny pierścionek wysadzany różnymi kamieniami szlachetnymi (np. rubinami) kosztuje ok. 28$ i można nawet zapłacić kartą.
3. Kobiety o długich szyjach
Zaraz przy pływającym markecie znajduje się dom, w którym żyją czy też pracują kobiety z plemienia Kayan. To słynne na cały świat kobiety z długą szyją. Bardzo ciekawe doświadczenie, aczkolwiek nie czułam się do końca dobrze przyglądając się im i robiąc zdjęcia jak w „ludzkim zoo”. Chęć pokazania Wam czegoś tak niesamowitego jednak zwyciężyła (poza tym Panie zapraszały nas do zrobienia zdjęć, bo są z tego bardzo dumne). Te kobiety pochodzą z regionu w Birmie, w którym częste były ataki tygrysów, a tygrys atakuje podobno tylko poprzez przegryzienie szyi. Metalowe kręgi na szyi miały więc ochronić życie takiej kobiety. W tym momencie jest to kwestia tylko kulturowa. Dziewczynki z tego plemienia zaczynają nosić obręcze już w wieku 5 lat, a z czasem dokłada się ich więcej i więcej i nigdy nie zdejmuje. Cała konstrukcja w finalnym kształcie waży 8kg i składa się z maksymalnie 25 obręczy.
Kobiety z tego plemienia można spotkać także w Tajlandii w rejonie Chiang Mai, gdyż tam znajduje się obóz dla uchodźców z Birmy, którzy opuścili kraj uciekając przed reżimem.
4. Floating market
Plan zwiedzania Inle zakładał też tradycyjny floating market. Niestety nie udało nam się zobaczyć targu na wodzie we właściwej formie – w porze suchej stan wody jest zbyt niski i sprzedawcy przenoszą się na ląd. Ten punkt wycieczki to bardziej okazja do kupienia czegoś od lokalnej społeczności, niż atrakcja. Wszystko, co tam można nabyć jest ręcznie wykonywane z lokalnych surowców, nie ma żadnego aliexpress na żywo! Ludzie są mili i oczywiście zapraszają Cię do oglądania swoich stoisk, ale nie masz poczucia takiego jak w „bardziej rozwiniętych turystycznie” krajach regionu – że chcą Cię wydoić na siłę z każdego grosza. Bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie stoisko z jedzeniem – były tam świeże warzywa i owoce wyhodowane nad Inle oraz jedno tylko stoisko ze smażonym tofu. I to było coś absolutnie niesamowitego! Spokojnie mogę powiedzieć, że to było najlepsze tofu jakie jadłam w życiu, z jakąś bliżej nieokreśloną birmańską sałatką w roli dipu. Porcja kosztowała 1k (2,60 zł) ale teraz zapłaciłabym 10 razy tyle, żeby móc znowu to zjeść.
5. Inn Dein Pagodas
To jest właśnie ten punkt, który dodaliśmy do listy. Bardzo chciałam zobaczyć tę świątynię, ale okazała się naprawdę bardzo podobna do Kakku Pagodas. Tak jak wspomniałam wyżej, gdybym mogła cofnąć czas zrezygnowałabym z Kakku bo wkład finansowy tam był znacznie większy. Z tego co pamiętam w Inn Dein płaciliśmy tylko niewielką opłatę za robienie zdjęć (jeśli masz tylko telefon, to zwyczajnie się nie przyznawaj, nasz sprzęt był raczej nie do ukrycia). Ten kompleks również składa się z setek stup zachowanych w bardzo różnym stanie. Niektóre doskonale przetrwały wieki, inne są w totalnej ruinie, jeszcze jedne zostały odrestaurowane dzięki zagranicznym inwestorom. Przy wielu możesz odczytać nazwiska rodzin-darczyńców, które sponsorowały remont poszczególnej stupy.
6. Wioska rybaków
Trochę smutny punkt wycieczki, ale może właśnie dzięki temu to doświadczenie było tak bardzo autentyczne. Plan zwiedzania Inle obejmował floating village. Wpłynęliśmy więc do wioski lokalnych rybaków, która znajduje się na jeziorze, aby zobaczyć jak mieszkają. Są to drewniane domy na wodzie, które dosłownie są miejscami przejrzyste, bo mają więcej dziur niż ser szwajcarski. Nie wyobrażam sobie jak tam jest zimno w nocy, albo co się dzieje gdy pada deszcz. Domy są autentycznie zamieszkane, schnie w nich pranie i kręcą się domownicy. Wystrój takiego domu obejmuje najczęściej tylko ołtarzyk i legowisko do spania. Dla mnie to przede wszystkim ogromna lekcja pokory i wdzięczności. Kiedy pokazałam to na Stories pytaliście, co można zrobić dla tych ludzi. Odpowiedź brzmi nic. Oni nie potrzebują naszego współczucia, są szczęśliwi z tego co mają i jak żyją. Ciężko pracują na swoje utrzymanie. W całym kraju widziałam zaledwie kilku żebraków, w Inle żadnego. Jeśli chcemy poprawić ich warunki bytowe wystarczy odwiedzić Birmę, wydać tu trochę pieniędzy (ale świadomie!) by wspomóc lokalną społeczność i miejscową gospodarkę. Taka pomoc jest znacznie ważniejsza niż jakiekolwiek datki finansowe.
7. Warsztat tkacki
Jeden z najciekawszych przystanków podczas naszej wyprawy po jeziorze. Mieszkańcy Inle używają kwiatu lotosu do produkcji tkanin. Każdy chyba słyszał o bawełnie czy jedwabiu, ale ubrania z lotosu? Dla mnie to nowość! 1kg tkaniny robi się dwa miesiące, dlatego jest on bardzo drogi. Potrzeba aż 2 tysięcy łodyg lotosu, żeby zrobić jeden szalik z lotosu. Produkowane są też tam ubrania z jedwabiu i bawełny, wszystko ręcznie, nitka po nitce. To bardzo ciężka, żmudna praca, która wymaga koncentracji (czasem robi się dwa dni jeden metr tkaniny z jakimś wzorem). Ja pewnie po jednym takim dniu mozolnego układania nitek bym zwariowała, także mój podziw dla tych kobiet, a także jednego Pana, był przeogromny.
8. Manufaktura papierosów
Kolejnym warsztatem, jaki zobaczyliśmy na naszej trasie była manufaktura papierosów. Tam kobiety skręcały ręcznie papierosy bez nikotyny, o różnych smakach (słodkie i niesłodkie) i zapachach. Poczułam się trochę jak na Cubie! Cena pudełka to około 30 zł.
Tutaj powinniśmy też zobaczyć, jak localsi produkują swoje łodzie, ale chyba na tym etapie przewodnik miał nas już tak dość, że puścił nas samych i nie wiedzieliśmy, gdzie mamy pójść, żeby to zobaczyć. Zamiast tego weszliśmy do czyjegoś domu! Gospodyni nas zawołała i myśleliśmy, że to tam mamy udać się, żeby oglądać łodzie. Zostaliśmy poczęstowani herbatą i jakaś rodzina pokazywała nam, jak robi figurki z drewna. Też fajnie!
9. Pływający ogród pomidorów
W zasadzie widzieliśmy go tylko z łódki, przepływając obok uprawy pomidorów, ale było to bardzo ciekawe doświadczenie. Na pewno udowadnia, że ludzie są w stanie dostosować się do każdych warunków, jeśli naprawdę muszą. Birmańczycy znaleźli sposób, aby podwiesić uprawy nad wodą, dzięki czemu sadzonki nie gniją i pną się w górę. A birmańskie pomidory są przepyszne! Bardzo polecam spróbować sałatki z pomidorów, jeśli wybieracie się w tamte rejony.
10. Klasztor
Ostatni punkt programu. Plan zwiedzania Inle obejmuje właśnie klasztor położony na jeziorze. Podpływa się do niego łódką i można zwiedzać pieszo, oczywiście boso. Podobno słynie ze skaczących kotów, ale niestety nie mam pojęcia co to oznacza, bo widzieliśmy standardową ilość kotów jak na birmańską świątynię i żaden nie skakał ani generalnie nie wykazywał żadnej aktywności. Dla fanów buddyzmu na pewno będzie to ciekawe miejsce, my natomiast po zwiedzeniu ogromnej ilości pagód wyszliśmy dość szybko.
Podsumowanie
Po całym dniu zwiedzania przeróżnych warsztatów i manufaktur nad jeziorem Inle miałam w zasadzie w głowie jedną myśl. Jak wspaniałe jest to, że Ci ludzie pomimo mega słabej sytuacji politycznej, ludzie których gospodarka leży i kwiczy, ludzie którzy są turbo biedni, świetnie sobie radzą. Czasem pracują całymi dniami, żeby uciułać na kolejny dzień życia dla swojej rodziny, ale każdy tam coś robi. Mają pomysły, kreatywność i chęć do pracy, co moim zdaniem wcale nie jest oczywiste w innych krajach tego regionu. Bardzo szanuję i podziwiam takie podejście, staraliśmy się więc wspomóc chociaż trochę i kupować ich lokalne wyroby. Nie byliśmy natomiast w stanie każdemu zapłacić za jego produkty dlatego mam nadzieję, że tym postem przekonałam chociaż jedno z Was do wyjazdu do Mjanmy. To wspaniałe, przepiękne miejsce pełne serdecznych, pracowitych ludzi i z pewnością warte odwiedzenia. Mam nadzieję, że mój plan zwiedzania Inle Wam się przyda!
Tomnkowa
Wow, nigdy nie myślałam o Mjanmie jak o celu podróży, ale wydaje się być ciekawie. Takie mniej turystyczne regiony, gdzie można poznać prawdziwą kulturę, będą teraz na wagę złota. Buziaki! ?
Aleksandra Najda
Tak, jest zdecydowanie mniej turystycznie i bardzo autentycznie. Mnie urzekła totalnie!
Dziękuję Ci za komentarz kochana!
Artur
Bardzo ciekawy artykuł. Swoją drogą bardzo ciekawa strona. Trafiłem tu zupełnie przez przypadek, po przeczytaniu komentarza na fb. Keep up the good work 🙂
Aleksandra Najda
Na grupie o Birmie?
Dziękuję za komentarz!
Artur
Nie 🙂 Na grupie o start-up. Ktoś zapytał czy warto zapraszać gości na noc w zamian za artykuł i się nawet niezła dysputa wywiązała. Nie zaglądałem tam już więcej. Pamiętam tylko twój komentarz. Ze nie warto.
ola
a my będziemy w Birmie już za 4 tygodnie! 🙂 cieszę się niesamowicie i chłonę jak gąbka Twoje wpisy. dzięki za dokładne opisy i często też pozaprzewodnikowe miejsca. czekam na więcej 🙂
Aleksandra Najda
Olu, ale się cieszę Twoim szczęściem! I zazdroszczę, bo ja pisząc te wpisy mam ochotę już tam wracać!
Do Twojego wyjazdu będzie jeszcze na pewno wpis o Ngapali i takie tips&tricks.