Top
  >  Podróże   >  Azjatycki Czwartek #5 – co jest lepsze Bali czy Phuket?

CO JEST LEPSZE – BALI CZY PHUKET?

 

Nowy tydzień rozpoczęliśmy na rajskim Bali. Spędziliśmy 5 dni korzystając z uroków imprezowego Seminyak i malowniczego Ubud. Zakochałam się w tej wyspie od pierwszego wejrzenia! Przemili ludzie, mnóstwo klimatycznych i pięknych miejsc, urozmaicona kuchnia, mnóstwo knajpek dla europejczyków stęsknionych za normalnym śniadaniem, piękne plaże i zapierające dech w piersiach zachody słońca, świetne pamiątki do kupienia na każdym rogu. O Bali można by z pewnością napisać książkę, ale 5 dni to za mało, żeby fachowo wypowiedzieć się w temacie. Opowiem Wam więc króciutko, okiem turysty co na Bali mi się podobało, a pod jakimi względami wolę jednak Phuket.

Pogoda na Bali w Styczniu

Styczeń to nie jest sezon na wakacje na Bali. Między Bogiem a prawdą, jest to w Indonezji szczyt pory deszczowej. Nasza wizyta w Jakarcie nie tchnęła w nas optymizmu – przez calutkie dwa dni lało i byliśmy pewni, że na Bali również nie uda nam się opuścić hotelu. Okazało się na szczęście, że jest trochę inaczej. Wyspy bowiem żądzą się troszkę innymi prawami. Padało w ciągu dnia, owszem, ale stosunkowo krótko, a prawdziwe ulewy zaczynały się wieczorem i trwały aż do rana. Można powiedzieć, że mieliśmy szczęście i pogoda nam dopisała. Udało mi się nawet nieźle opalić!

WILLA DO WYNAJĘCIA

Podczas pobytu w Seminyak zdecydowaliśmy się na wynajęcie jednej z tych doskonałych, pięknych willi, które mieliście pewnie nie raz okazję oglądać na instagramie podróżujących blogerek. Nowoczesny design, łazienka w ogrodzie i wielki basen to zdecydowanie coś co wpisuje się w moją estetykę. W Pkuket czegoś takiego nie ma, a już na pewno nie w takich cenach. W Phuket możesz sobie ewentualnie wynająć obskurny bungalow pełen robactwa, a łazienka nie dość, że nie przypomina tej z wanną w ogrodzie, to jeszcze znacznie odbiega od ogólnoludzkich standardów. Mówiąc krótko, w tajskim bungalowie nie wykąpałabym nawet psa. Nie mówiąc już o tym, że bałabym się w takim zamknąć oczy. Oczywiście pewnie bywają lepsze i gorsze, ja jestem przekonana, że trafiałam na te gorsze. Wracając na Bali, zawsze marzyłam o noclegu w takiej posiadłości, więc bez wahania zrobiłam rezerwację. Willę na Bali wynajęliśmy korzystając ze zgromadzonych na Airbnb zniżek, które możecie zdobyć i Wy, jeśli nie macie tam konta. Wystarczy zarejestrować się przez mój link i zgarnąć 131 zł na pierwszy nocleg. Jeśli chcecie, pokażę Wam więcej zdjęć takich obiektów w kolejnym poście. Mogę je też porównać z tymi oferowanymi na Booking. Dajcie znać, czy jest taka potrzeba!

BARDZIEJ UROZMAICONA KUCHNIA

Tajskie jedzenie jest wyśmienite, bez dwóch zdań. I chociaż nie mogę narzekać, bo w końcu wielu miłośników tej kuchni by się ze mną zamieniło, to, sorry, ile można jeść tego pad thaia? Nie mogę już patrzeć na ryż i kluski. Na Bali za to odkryliśmy mnóstwo knajpek z tradycyjnym, indonezyjskim jedzeniem (biję pokłony twórcom balijskiego sosu orzechowego), ale też spoko miejsc dedykowanych Europejczykom (i Australijczykom). Spróbowałam więc nie tylko lokalnych przysmaków, ale i kuchni wegańskiej (szacunek dla wegan z przekonania, bo nie wiem jak z własnej woli można coś takiego jeść), meksykańskich quesadilli i piłam najlepszy koktajl imbirowy w swoim życiu:

Udało nam się też dostać najlepszy stolik w polecanej restauracji w Ubud i połączyć przyjemne z pożytecznym. W Ubud działa bowiem fundacja, które prowadzi restaurację z przepysznym jedzeniem. 100% zysku ze sprzedawanych dań przekazywane jest na cele dobroczynne. Warto tam zjeść, jeśli będziecie w Ubud! Tutaj więcej info: klik.

Ceny jedzenia na Bali wahały się między 50.000 a 100.000 rupii. Mowa tu o obiedzie dla jednej osoby. Jedzenie na Bali jest stosunkowo drogie, a na pewno droższe niż w Phuket. Nasze eksperymenty kulinarne w dodatku nie skończyły się najlepiej dla Łukasza, który przypłacił je pierwszym azjatyckim zatruciem. Nigdy wcześniej nie zdarzyły nam się żadne rewelacje żołądkowe po tajskiej kuchni ani po tajskiej wodzie (lekarz zasugerował zatrucie pokarmowe lub water contamination). Nie wiemy w której knajpce to się stało, raczej na początku pobytu czyli w Seminyak, wiemy tylko, że na pewno było to na Bali. Ja na szczęście jestem superodporna na takie tematy, a mój facet czuje się już dobrze!

Plaże dla surferów

Na Bali ciągną tłumnie miłośnicy surfowania. Sport ten jest tam bardzo popularny, ze względu na wysokie fale, piękne plaże i czystą wodę. Niestety dla turystów takich jak my, czyli „pływam po warszawsku, dupą po piasku” nie są one tak idealne. Ciężko było nam znaleźć plażę, na której dałoby się rozłożyć ręcznik i odpocząć. Albo zamoczyć się bez uprawiania sportów ekstremalnych. Widzieliśmy za to mnóstwo takich, które świetnie nadawałyby się na lekcje surfingu. Być może to wina przypływu, a może kiepskich informacji w sieci. Czasu na szukanie idealnej plaży też było zdecydowanie za mało. Jako wielbicielka szerokich, aczkolwiek małych i słabo zaludnionych plaż jestem więc w tej kategorii „team Phuket”. Możliwe, że jest to spowodowane również tym, że Phuket zdążyłam już poznać i wiem gdzie chodzić, a których plaż unikać. Swoją drogą taki post też pojawi się w końcu na blogu.

Plaża na zdjęciu nazywa się Green Bowl Beach.

Pola ryżowe

Niezapomniany widok rozległych pól ryżowych zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Niestety w Tajlandii ciężko jest o taki krajobraz. Indonezyjczycy natomiast hodują ryż na każdym niemal polu, jak wyjaśnił nam kierowca shuttle busa – dlatego, że jedzą go pięć razy dziennie, więc takie pole wystarcza jedynie na zaspokojenie podstawowych potrzeb rodziny. Gdybym miała więcej czasu, przespacerowałabym się wzdłuż tych pól żeby zobaczyć ryż w różnym „stadium rozwoju”. Niestety w większości przypadków musiał mi wystarczyć widok z okna taksówki. Musicie jednak przyznać, że robi wrażenie!

Naciągacze na każdym kroku

To co najbardziej mnie zraziło do wyspy (podobnie zresztą jak do Kambodży) to wszechobecne naciągactwo i niesamowita namolność handlarzy i taksiarzy. Pierwszego dnia pobytu na Bali, zachwycona pięknymi przedmiotami na straganach rozpoczęłam polowanie na pamiątki. Szybko mi się jednak odechciało. Dlaczego? Nie można było zorientować się w cenach. Nie można było spokojnie przejść, obejrzeć wszystkiego i podjąć decyzji. Pytając o cenę danego produktu dajesz handlarzowi sygnał, że chcesz to od niego kupić. A wtedy on już Ci tak łatwo nie odpuści. Nie pozwoli Ci odejść, dopóki nie zostawisz właśnie u niego swoich pieniędzy. A jeśli powiesz, że jednak nie chcesz, to się obrazi. Tak, dobrze czytasz. Obrazi się i zapewne jeszcze zwyzywa w swoim języku. Nie wiem jak Was, ale mnie coś takiego okropnie odstręcza i od razu straciłam ochotę na kupowanie czegokolwiek. Na odczepnego kupiliśmy u jednego z handlarzy torebkę, która rozwaliła się już następnego dnia i łapacz snów. Za dwie rzeczy zapłaciliśmy 100 zł, oczywiście po dużej negocjacji i tylko dlatego, że inaczej facet nie dałby nam odejść w spokoju.

Kolejnym przykładem może być świątynia Goa Gajah, gdzie zostaliśmy wydojeni podwójnie. Raz przez kobiety wciskające nam sarongi, również na siłę (obleciały nas we cztery z naręczem chust i zachodziły nam drogę aż do bramy nie dając się spławić) a drugi raz przez przewodnika. Ale o tym zaraz. Podobnie historia ma się z taksówkarzami, którzy polują na turystów na ulicy. Spokojny spacer uliczkami Ubud? Zapomnij. Co 10 metrów stoi koleś, który albo ciągnie Cię za rękę, albo krzyczy, cmoka czy klaszcze, aby zwrócić na siebie Twoją uwagę, albo podtyka Ci pod nos tabliczkę TAXI. Tak na wszelki wypadek, jakbyś go wcześniej nie zauważył, kiedy zachodził Ci drogę. A ja nie dość, że jestem team Uber, nie dość że lubię piesze spacery po nowych miastach, nie dość że przyjechałam tam po to żeby sobie spokojnie POCHODZIĆ i POOGLĄDAĆ, to jeszcze nie lubię dawać się doić. Warto bowiem wiedzieć, że proponowany przez taksówkarza koszt przejazdu 4 km na Bali wynosi 60 zł i to poza sezonem. Czyli wychodzi na to, że w Phuket dwa razy taniej (mimo mafii taksówkarskiej) i w dodatku rozumieją słowo „nie, dziękuję”.

Co zobaczyć na Bali?

Na Bali piękne jest wszystko. Poważnie, wszystko. Romantyczne zachody słońca można oglądać pijąc pyszne koktajle w knajpach na plaży, a spacerując losowo wybranymi uliczkami odkrywa się na każdym kroku coraz piękniejsze bramy i budynki. Bramy? Tam każde wejście do domu wygląda tak, jakbyś za chwilę miał się znaleźć w świątyni. Nigdy i nigdzie nie widziałam tak pięknych zdobień. Czasu na zwiedzanie mieliśmy bardzo mało, bo w Ubud (czyli tam, gdzie do zobaczenia jest najwięcej) byliśmy tylko dwa dni. Udało nam się jednak zobaczyć trzy najważniejsze atrakcje w Ubud.

Świątynia Goa Gajah, czyli jaskinia słoni, to miejsce znajdujące się w wyjątkowo pięknym otoczeniu zielonego parku. Płynie tamtędy rzeka słoni, przed jaskinią-świątynią znajduję się staw ze świętą wodą, używaną do ceremonii buddyjskich i hinduistycznych. Poza tym, niestety, świątynia sama w sobie nie jest ciekawa. Spotkaliśmy przed nią grupę przewodników stojących przy puszkach z darowiznami. Oferowali krótką wycieczkę, więc pomyśleliśmy, że zostawimy im drobny napiwek oraz datek dla świątyni i to będą doskonale wydane pieniądze. Przewodnik pokazał nam trzy miejsca i pokrótce, słabym angielskim wypowiedział kilka zdań na temat świątyni i otaczających ją budynków. Dodatkowo dokonał święceń i przykleił nam do czoła ryż.

Pomyślałabym zapewne, że to kolejny znak typu „patrzcie, frajer”, ale facet również miał ten ryż do czoła przyklejony. A dlaczego frajer? Bo po krótkiej wycieczce chciał nas skasować na 20 dolarów. Najlepiej amerykańskich. Oczywiście nie daliśmy mu takich pieniędzy, nawet tyle nie mieliśmy. Miło by było, gdyby oferując wycieczkę podał jej rzeczywistą cenę, wtedy nie byłoby nieporozumień. A tak zapewne nasze błogosławieństwo szlag trafił.

Małpi las Monkey forest Ubud, hinduska świątynia ukryta w lesie, gdzie na wolności żyje ponad 600 małpek. To właśnie one są tu główną atrakcją. Turyści, pod okiem małpich opiekunów mogą je karmić i podziwiać. Obowiązują jednak pewne zasady zachowania, to w końcu dzikie zwierzęta, warto więc dokładnie zapoznać się z tablicą z uwagami dla turystów, która znajduje się przed wejściem. Pamiętajcie, że małpy to nie zabawki, a ugryzienie lub zadrapanie może prowadzić nawet do zarażenia wścieklizną, więc jeśli coś takiego Wam się przydarzy, obowiązkowo zgłoście się do szpitala w trybie natychmiastowym. To znaczy już, a nie po powrocie z wakacji.

Do Ubud Palace, czyli dawnej siedziby króla trafiliśmy nieco przypadkiem, wchodząc z ulicy w jedną z pięknych bram. To co zobaczyłam, wycisnęło ze mnie łzy szczęścia. Dosłownie. Nie mam słów na opisanie tego widoku, a zdjęcie oczywiście nie miało szans w pełni go oddać. Moi drodzy, Angkor Wat przy tym (wcale nie najważniejszym w Indonezji) pałacu, się chowa. Piękne miejsce, budynek doskonały w każdym calu. Jestem pewna, że gdybym zobaczyła więcej lub ważniejsze miejsca tego typu, utwierdziłabym się w przekonaniu, że Kambodża przy Bali chowa się głęboko w… las. Szkoda, że widzieliśmy ten piękny pałac tylko o zachodzie słońca!

Czy Bali jest drogie?

Tak, Bali jest stosunkowo drogie, a na pewno droższe niż Tajlandia. Trzeba pamiętać, że moja wycieczka na Bali miała miejsce poza sezonem, czyli w porze deszczowej. Turystów było niby mniej i ceny również podobno niższe. Chyba więc nie zdecyduję się na ponowną podróż w sezonie! Przykładowe ceny jakie zapamiętałam:

Transfer z lotniska oferowany przez hotel 450.000

Transfer z lotniska Uberem ze zniżką na pierwszy przejazd 150.000

Obiad dla jednej osoby 50-100.000

Wynajęcie skutera na jeden dzień 50-70.000

Herbata imbirowa w restauracji 15.000

Czy Bali jest bezpieczne?

Podczas pobytu na Bali nie zauważyliśmy żadnych niepokojących sytuacji, ani o takich nie słyszeliśmy. W każdym miejscu na ziemi może przytrafić Ci się coś złego, to wszystko zależy, jak traktujesz localsów, czy szanujesz ich kulturę (wiecie, że za seks w morzu lub na plaży w Tajlandii, tubylcy mogą Cię nawet zatłuc?) oraz od tego jaki tryb życia prowadzisz. Nie należymy do imprezowiczów wszczynających awantury po alkoholu, nie wiem więc, czy można dostać butelką w łeb. Nikt nas natomiast nie atakował na ulicy, nikt nas nie okradł (ani też nie słyszeliśmy o takich przypadkach). Jeśli chodzi o ataki terrorystyczne, to sami wiecie, że wszystko wszędzie może się zdarzyć i takich rzeczy nikt nie jest w stanie przewidzieć. Mam nadzieję, że przed każdą wycieczką w nieznane rejony sprawdzacie stronę MSZ pod względem bezpieczeństwa w regionie i nie trzeba Wa tego mówić. Naszym zdaniem w każdym razie Bali jest bezpieczne.

Co tam w tym tygodniku mam jeszcze do powiedzenia?

Wymarzona wycieczka na Bali nie dość, że pochłonęła prawie cały dzień, to jak widzicie zajęła też cały tygodnik. Nie chcę Was zamęczać kolejnymi informacjami, więc pozwolicie, że dzisiaj na tym temat zakończymy. Łapcie jeszcze tylko

WARTOŚCIOWE LINKI:

Wkręciłam się w azjatycki kanał Weroniki, zobaczcie na przykład jej film 5 minusów pracy w Azji. Konkretnie, ciekawie i na temat.

Akcja „German Death Camps” wzbudza wiele kontrowersji, mimo to warto się jej przyjrzeć.

Dowód na to, że Azja jednak nie wszędzie jest bezpieczna. Przeczytajcie niesamowitą historię z Laosu, koniecznie jeśli się tam wybieracie lub z ciekawości.

Nadal trwa akcja Nivea – marka rozdaje emolienty dla dzieci w zamian za odpowiedź na jedno pytanie. Łapcie okazję póki jest, a jeśli sami nie macie dzieci, podeślijcie koleżankom-mamom ten tekst! Tutaj jest ankieta.

 

Comments:

  • Gosia

    28 stycznia, 2017

    Uwielbiam czytać o Twoich przygodach w Azji! Nie chcę być wścibska, ale zastanawiam się, jak i ile pieniędzy udało Ci się odłożyć na te wszystkie podróże? Wiem, że Azja nie jest taka droga jak Europa zachodnia, ale mimo wszystko bilety i noclegi na dłuższą metę nie są tanie 🙂 masz jakieś porady, jak i ile pieniędzy odłożyć na podobną wycieczkę? I czy zrobisz kiedyś np. zestawienie krajów azjatyckich które odwiedziłaś, porównując je pod kątem np. jedzenia, cen, atrakcji turystycznych itp? Bardzo chętnie bym o tym poczytała 🙂 Jeszcze nigdy nie byłam w Azji i Twój blog dostarcza mi wiele cennych informacji i inspiracji 🙂
    Jak zawsze przepiękne zdjęcia, aż się uśmiechnęłam do monitora na widok małpek 🙂 Czuć u Ciebie pozytywną energię i cieszę się, że masz w Azji więcej dobrych przygód niż tych złych 🙂 Oby tak dalej!

    reply...
    • 29 stycznia, 2017

      Dzięki, nawet nie wiesz jak miło jest czytać takie komentarze! :)))))
      To nie jest tak, że odkładaliśmy specjalnie na Azję bo ja miałam bardzo duże oszczędności jak na swój wiek. Tutaj też zarabiamy, mój narzeczony zdalnie a ja dzięki blogowaniu bo to jest moje główne źródło utrzymania w życiu codziennym. Żeby dostać wizę nie mając pracy na etat ambasada Tajlandii wymaga 20.000 zł na koncie na okres 6 miesięcy, myślę, że to dobry trop pod kątem tego, ile trzeba odłożyć. Chociaż jeśli chce się spędzić zimę tylko w jednym miejscu to można zrobić to za dużo mniejszą kwotę. Na 5 miesięcy wystarczyłoby 13 tysięcy dla jednej osoby i to już nie oszczędzając na zasadzie „najtańsze lokum jakie znajdę” tylko tak normalnie na przyzwoitym poziomie.
      Co do zestawienia to staram się pisać post o każdym kraju, który odwiedzam, ale ciężko mi porównywać wszystko do Tajlandii, którą już nieźle znam, bo w niektórych miejscach jestem na przykład tylko dwa dni i ciężko mi występować w roli eksperta 🙂 Ale na pewno jeszcze wiele podobnych wpisów się pojawi!
      Dziękuję jeszcze raz za komentarz i ciepłe słowa 🙂

      reply...
      • Gosia

        2 lutego, 2017

        Dziękuję za odpowiedź, bardzo rozjaśniła mi kwestię podróży! Cieszę się, że jesteś otwartą blogerką i angażujesz się w kontakt z czytelnikami. Bardzo doceniam to, że poświęcasz czas by komuś odpowiedzieć 🙂 Marzę o wolontariacie w Azji – wybór między Balii a Sri Lanką, przynajmniej z organizacją, która mnie interesuje. Póki co odkładam pieniądze i krok po kroku na pewno się uda.
        Super, że macie tak zbalansowane życie, podróże i praca na własnym to kusząca opcja i na pewno chroni przed wypaleniem zawodowym 🙂 A ja mam o czym czytać i marzyć! Pozdrawiam cieplutko 🙂

        reply...
        • 2 lutego, 2017

          Zawsze staram się odpisywać, więc jeśli ktoś kiedyś nie dostanie ode mnie odpowiedzi, to znaczy, że nie dostałam jego wiadomości 😀 Ale super, że czytelnicy to doceniają, to wiele dla mnie znaczy.
          Wolontariaty to fantastyczna sprawa, kilka dni temu czytaliśmy z Łukaszem o jednym na Sri Lance (sanktuarium słoni) i bardzo chcielibyśmy na taki pojechać, tylko że niestety chyba czasowo już nie wyrobimy tej zimy 🙁

          reply...

post a comment