Top
  >  Podróże   >  Wakacje w Malezji – czy warto i gdzie warto pojechać?

Planujesz już swoje azjatyckie wakacje? A może dopiero zastanawiasz się, jaki kraj warto odwiedzić? Podpowiadam – Malezję! Jak zapewne wiesz, ostatnie pięć miesięcy spędziłam w Tajlandii i sporo podróżowałam także po innych azjatyckich zakątkach. Co nieco wiem, co nieco widziałam i powiem Ci w tajemnicy, że Malezja *na równi z Indonezją, Tajlandią i Izraelem* to moje ulubione miejsca na świecie. Dzisiaj opowiem Ci trochę o wycieczkach do Malezji, chociaż odwiedziłam tam niestety tylko trzy miejsca. Podzieliłam więc tekst na trzy punkty. Przeczytaj i powiedz, czy dopisujesz ten kierunek do swojej podróżniczej listy!

  1. Kuala Lumpur

Jestem zdania, że każdą wycieczkę do Malezji powinno się zacząć od zwiedzania Kuala Lumpur. To nowoczesne, fascynujące miasto ma wiele do zaoferowania, a przy tym jest genialnym portem przesiadkowym dla całej Azji południowo-wschodniej. Air Asia i wiele innych tanich linii lotniczych oferuje połączenia między KL a prawie każdym większym portem lotniczym w regionie w śmiesznie niskich cenach. Podczas naszej pięciomiesięcznej wyprawy odwiedziliśmy stolicę Malezji aż trzy razy, za każdym razem wydając na bilety około 200 zł w dwie strony (przy rezerwacji z maksymalnie dwutygodniowym wyprzedzeniem). Jeśli wybierasz się do Malezji, koniecznie leć przez Kuala i zatrzymaj się tam przynajmniej na jedną noc. W zwiedzaniu pomoże Ci mój tekst Co zobaczyć w Kuala Lumpur. Opisałam tam wszystkie miejsca w których byłam, a także kilka dobrych punktów kulinarnych. Tekst jest na tyle obszerny i kompletny, że nie mam już nic do dodania! Ale jeśli byliście już w Kuala i możecie polecić coś innym czytelnikom, koniecznie dopiszcie to w komentarzu do tekstu!

  1. Langkawi

Nasza trzecia wycieczka do Malezji została niemal w całości zaplanowana przez jedną z moich czytelniczek. To chyba najfajniejsza część jeśli chodzi o blogowanie – poznajesz tylu wspaniałych ludzi o podobnych zainteresowaniach i możesz dzielić się z nimi wrażeniami i korzystać wzajemnie ze swoich doświadczeń. Miałam szczęście, że Doris, której mężczyzna pochodzi właśnie z Malezji, ogląda mojego snapa i zechciała podrzucić mi kilka wskazówek dotyczących wyspy Langkawi i okolic. To chyba był najlepszy wyjazd podczas całej mojej azjatyckiej wyprawy!

Zatrzymaliśmy się w Sayang Villa, miejscu wynajętym dzięki zebranym przez Anię zniżkom Airbnb. Link do villi znajduje się tutaj. Polecam ją wszystkim tym, którzy cenią sobie obcowanie z naturą, bo w nocy budziły nas różne dzikie odgłosy małych i większych zwierzątek. Ogólnie „willa” jest bardziej w standardzie niezbyt luksusowego domku na działce w Polsce (nawet spotkaliśmy jedną małą myszkę w kuchni), ale dla nas była odpowiednia. W zasadzie jedyną większą wadą tego miejsca był słaby dostęp do Internetu, co podobno jest problemem całej wyspy. Za to natura i pola otaczające willę rekompensowały brak neta.

Pamiętajcie, że rejestrując się w serwisie Airbnb przez mój link polecający dostaniecie 100 zł zniżki na pierwszy nocleg. Nieważne czy w Polsce, czy zagranicą. Zniżka będzie ważna rok i polecam zarejestrować się od razu bo potem kwota rabatu może spaść (czasem spada do 64 zł…). Ta promocja już się popsuła, bo kiedyś dostawałam taką samą kwotę za nowego, zadowolonego podróżnika, dzisiaj dostaję tylko 50% tego, ale i tak polecam Wam z czystym sercem bo to najlepszy sposób rezerwowania noclegów jaki znam.

Co robić w Langkawi?

Cieszyliśmy się idealnie białym piaskiem

Plaża w Langkawi jest dość zaludniona, ale mimo wszystko bardzo piękna. Jest tam piasek biały jak mąka, jaki ciężko odnaleźć w Tajlandii. Woda za to pozostawia trochę do życzenia, w porównaniu przynajmniej do tajskich plaż. Jest cieplejsza i bardziej mętna. Plaża idealnie nadaje się na romantyczne spacery o zachodzie słońca oraz na odpoczynek popołudniami. Często rozkładaliśmy tam kocyki i graliśmy w karty. Brakuje mi teraz takiego miejsca, zobaczcie jak tam pięknie:

Kombinezon z dekoltem, który obie mamy na sobie znajdziecie pod tym linkiem. Link do mojego plecaka znajduje się niżej, pod stylizacją w białej sukience : )

Jechaliśmy sky cabem

Sky Cab to taka kolejka przeszklona gondola, która właściwie służy głównie do dojazdu na Sky Bridge, ale podobała nam się na tyle, że postanowiliśmy uwzględnić ją jako osobną atrakcję. Widoki zapierają dech w piersiach. Superstrome górskie szczyty porośnięte tak bujną, zieloną roślinnością, że jest to aż niewyobrażalne. Dodatkowo jeśli się przyjrzysz, zobaczysz małpki skaczące po drzewach! Można wybrać dwie opcje caba – standardową i przeszkloną gondolę (dużo droższa i zdecydowanie nie dla tych z lękiem wysokości). Super przeżycie, bardzo polecam (tym bardziej, że to jedyna opcja żeby dostać się na sky bridge wiec jakby nie macie wyboru jeśli chcecie zobaczyć most, haha). Gondola jest czynna od 9 do 19, ale sprawdźcie to jeszcze przed wyjściem, bo takie rzeczy lubią zmieniać się razem z pogodą. Doris mówiła też, że rano gondola bywa nieczynna z powodu silnego wiatru. Ja dzwoniłam (miałam malezyjską kartę sim) do recepcji, żeby się upewnić, że nie pojadę na marne.

Spacerowaliśmy po najwyżej zawieszonym moście na świecie

Te dwie atrakcje, jak na dosyć tanią Malezję, są niesamowicie drogie. Łącznie na Sky Cab, Sky Bridge i dojazd taxi wydaliśmy około 120 zł od osoby, ale zdecydowanie było warto. Sky Bridge to miejscami przeszklony most wiszący, podobno najwyżej zawieszony na świecie. Mam nadzieję, że to prawda bo ogólnie Azjaci lubią koloryzować swoje zasługi dla świata (pamiętacie jak pokazywałam Wam listę najbardziej rozpoznawalnych budynków na świecie, kiedy byłam w Wietnamie? I tam na tej liście był na miejscu chyba piątym budynek z Saigonu którego nazwy nawet nie pamiętam i który zdecydowanie nie jest znany w Europie, propaganda lvl milion). Tak czy inaczej ja Malezyjczyków bardzo lubię i chcę im wierzyć. A most był cudowny! Widoki nieziemskie, zdjęcia tego nie oddają, musicie tam być!

Niedaleko mostu jest też wodospad około 2 km od Sky Cab, jednak już z gondoli było widać, że jest niestety wyschnięty. Byliśmy w Langkawi podczas mega upałów, co potwierdzili taksówkarze i sami stwierdzili, że nie ma sensu tam jechać, szkoda pieniędzy na taxę. Po zejściu z mostu podejdźcie do postoju i koniecznie dowiedzcie się czy warto jechać nad wodospad i ile to będzie kosztowało.

Odwiedziliśmy muzeum ryżu

Wydaje się to superultranudne, prawda? Przyznam, ze poszliśmy tam tylko dlatego, że nie mieliśmy już pomysłów na to, co robić na wyspie. Pierwszego dnia muzeum było już zamknięte (czynne od 10 do 17), ale spotkaliśmy przewodnika, który w 10 minut zachęcił nas do odwiedzenia go następnego dnia. Człowieka z taką pasją dawno nie spotkałam, opowiedział nam o roślinności i zwierzętach typowych dla tej części Malezji, pokazał malezyjską bawełnę i liście mimozy, które kulą się pod dotykiem dłoni. Nie sądziłam że rośliny mogą mnie zainteresować, a facet do tego stopnia zaciekawił nas swoim muzeum i własną osobą, że następnego dnia zjawiliśmy się u niego punkt 10.

Muzeum ryżu to tylko jedna wystawa, w klimatyzowanej Sali która faktycznie do ciekawych nie należy i możecie nawet tam nie wchodzić. Cała zabawa polega na spacerze z tym właśnie przewodnikiem, który pracuje tam od 18 lat i wciąż opowiada o roślinach i zwierzętach z taką pasją, jakiej życzyłabym każdemu młodemu człowiekowi rozpoczynającemu swoją karierę zawodową. Sam przewodnik przyznał, że kocha swoją pracę i na pewno nie zamieniłby jej na inną. Podczas spaceru (chodziliśmy po kompleksie około 2 godzin) obserwowaliśmy sadzonki ryżu w różnym stadium dojrzałości, mogliśmy przesadzić sadzonki z „przedszkola” na pole (to było mega dziwne i obleśne stać po łydki w ciepłym błocie i czuć jak coś zdecydowanie żywego pełza ci po stopie) co mimo wszystko było świetnym przeżyciem i cieszę się, że mogłam tego doświadczyć. Oglądaliśmy też błotne bawoły walczące o terytorium, wydrążaliśmy kokosa i piliśmy świeżą wodę, poznaliśmy dziesiątki roślin o niesamowitych zapachach, których nigdy wcześniej nie widzieliśmy.

Jedliśmy, oczywiście

Po niesamowitych doznaniach smakowych w Kuala Lumpur i odkryciu tam kolejnej niesamowitej budki z jedzeniem (nazywa się best cheese naan in town) pobyt w Langkawi kulinarnie nas rozczarował. Prawie nic nam nie smakowało, bo wszystko porównywaliśmy do Kuala. A już największym błędem było zamówienie naan w indyjskiej restauracji, bo rzecz jasna do tamtych serowych w KL nic się nie umywa i pogodziłam się z tym, że prawdopodobnie nigdy już nie zjem taak dobrych chlebków. Takich próbowaliśmy w indyjskiej:

Polecam Wam odnaleźć targ nocny (codziennie jest rozstawiany w innym miejscu, wystarczy zapytać kogoś w jakimkolwiek biurze podróży gdzie będzie dzisiaj) i spróbować naleśników z kukurydzą i… czymś jeszcze ale nie wiem czym. Smakują bosko a wyglądają tak:

Potem Pani je trochę składa i wyglądają finalnie trochę jak tacos, ale niestety pożarłam je zanim pomyślałam o zrobieniu zdjęcia. Kosztują 50 gr za sztukę. Spróbujcie też kubeczków z kukurydzą, podawana jest tam na słodko tak jakby z karmelowym posmakiem (może to być mleczko skondensowane). Nie pijcie napojów z dozowników! Malezyjczycy solą napoje, po pierwsze dlatego żeby nie zepsuły się stojąc cały dzień na słońcu a po drugie dlatego, żeby się nie odwodnić, bo niby sól zatrzymuje wodę w organizmie… Mnie to nie przekonuje a kolorowe napoje są nieprzełykalne, zwyczajnie obrzydliwe. Tak jakbyście posolili fantę i to tak hojnie. Jeśli chodzi o picie to polecam gotową butelkowaną herbatę zieloną o smaku jaśminowym. Marka nazywa się Heaven on Earth i należy do koncernu Coca Cola.

  1. Payar

Palau Payar to mała wyspa położona niedaleko Langkawi. Najlepiej wykupić jednodniową wycieczkę z jednego z licznych biur podróży w Langkawi, aby się tam dostać. Ta przyjemność kosztowała nas ok. 150 zł od osoby, bo malezyjska waluta jest niemal równowarta złotówce. W cenie był transport na wyspę, lunch i wypożyczenie masek do snorkelingu. Sama wyspa nie jest rewelacyjna i z pewnością uważałabym to za zmarnowane pieniądze, gdyby nie… snorkeling z małymi rekinami! Wow, co to było za przeżycie. Na początku stwierdziłam, że boję się wejść do wody i odpuszczę taką przygodę, ale skoro wszyscy weszli, nawet małe dzieci, to nie chciałam wyjść na Janusza. A potem już poszło gładko. Małe rekiny nie atakują ludzi, żywią się małymi rybami. Matki nie opiekują się młodymi, więc nie bałam się, że za chwilę szarpnie mnie coś większego. Pod koniec rozkręciłam się na tyle, że leżałam w wodzie nieruchomo, a Ania i Łukasz rzucali rybom ryż… Najważniejsze to chyba trzymać palce razem i nie ruszać się, rekinów nie można dotykać. Tak czy inaczej to chyba była jedna z najlepszych przygód jakie tu miałam i chociaż nie wyglądało to na zdjęciach tak zajebiście to na pewno zapamiętam to na całe życie.

Sukienkę kupiłam w jednym z warszawskich lumpeksów na świętokrzyskiej (nową!) za 12 zł, wymagała przedłużenia za pomocą koronki, bo chyba była szyta na nastoletnie azjatki (to rozmiar L!). Plecaczek, mój chyba ulubiony model,  zamówiłam tutaj, a okulary o które wszyscy pytacie to Ray Ban Iconic, kupiłam je w tym sklepie.

Comments:

  • madame Mess

    27 marca, 2017

    Ciekawa przygoda, śliczne zdjęcia.
    Chociaż to główne, jak płyniesz przebija wszystko 😀

    reply...
  • Nikola Tkacz

    27 marca, 2017

    Kuala to mój must see <3 A jak z cenami w Malezji w porównaniu do Tajlandii np.?

    reply...
    • 27 marca, 2017

      Polecam, Kuala jest super! Ceny jedzenia oprócz tych podanych w tym tekście są jeszcze podane w tym drugim, stricte o Kuala. Tam też podawałam dokładne ceny atrakcji turystycznych. 🙂

      reply...
  • Gosia

    27 marca, 2017

    Dzięki Tobie teraz i Malezja jest na liście do odhaczenia w przyszłości 🙂 Dobrze jest mieć marzenia <3

    reply...
  • Darek

    2 kwietnia, 2019

    Kuala Lumpur i Langkawi bez znajomości języka ang. chyba jest nieosiągalne ? Brak rezydenta … Może Panie mogły by być przewodniczkami wakacyjnymi ?

    reply...
    • Anonim

      15 września, 2022

      Bylam w Langawi w 2019, piekny most warto zobaczyć, pieknie jest w BorneO.

      reply...

post a comment