Top
  >  Uroda   >  Jeden krem na każdą okazję i do wszystkiego czyli recenzja Miya Cosmetics myWONDERBALM

Wpisów urodowych na moim blogu było do tej pory… jak na lekarstwo. W całym 2016 roku pojawiły się w tej kategorii trzy teksty! Wciąż pytaliście: dlaczego? Na co dzień nie testuję zbyt wielu produktów, które mogłabym Wam polecić. Nie przepadam za smarowidłami, zapominam o podstawowej pielęgnacji (jeszcze kilka lat temu moja skóra na nogach wyglądała >tak<, a ja kompletnie nie widziałam problemu!), a jak znajdę odpowiedni dla siebie produkt, to trzymam się go dopóki nie przestaną go produkować. Dodatkowo testowanie produktu trwa u mnie zazwyczaj bardzo długo. Muszę sprawdzić go ze wszystkich stron, zanim napiszę o nim cokolwiek i gdziekolwiek. Codziennie uświadamiacie mi, jaka siła tkwi w blogowaniu i codziennie obdarzacie mnie zaufaniem, którego nie chcę zawieść.

Koleżanki jednak skutecznie zaszczepiły we mnie miłość do testowania nowości kosmetycznych. Co prawda nadal rzadko się zdarza, że otwieram opakowanie nowego produktu, zanim nie skończę poprzedniego (serio, nienawidzę marnowania, po zużyciu tubki kremu najczęściej jeszcze rozcinam opakowanie, żeby zużyć do samego końca :D), ale moja półka z kosmetykami wreszcie się zmienia i to cały czas na lepsze. Dzięki temu co jakiś będę mogła informować Was o nowościach, jakie pokochała moja skóra, i tak jak prosiliście, urozmaicę zakładkę „uroda”.

Ucieszyłam się jak dziecko, kiedy marka Miya zaproponowała mi przetestowanie serii ich naturalnych kremów myWONDERBALM. Widziałam je wcześniej na instagramie i kolorowe opakowania od razu przyciągnęły moją uwagę. Nie muszę chyba mówić, że ładne opakowanie jest dla mnie ważne, w końcu jestem kobietą! Dla mnie kosmetyk, tak samo jak facet, powinien przyciągnąć wyglądem i zatrzymać charakterem. Takie właśnie są kremy Miya.

Ale do rzeczy. Za co je tak pokochałam? Przede wszystkim cenię sobie fakt, że są uniwersalne. Możemy używać ich do twarzy, rąk a nawet ciała (osobiście uważam, że to marnotrawstwo, bo chociaż kocham swoje nogi, to nie uważam żeby łydki były godne aż tak dobrego kremu). W związku z tym liczba preparatów w kosmetyczce może znacznie się zredukować. Dla mnie to ogromny plus, zważywszy na to, że przez kolejne miesiące będę praktycznie stale w podróży. Teraz mogę zabrać do walizki tylko jeden krem, tak jak wspomniałam w poście >co spakować na długi lot<.

Opakowanie ma aż 75 ml, czyli więcej niż standardowy krem do twarzy, ale wciąż poniżej dopuszczalnej pojemności, jaką możemy zabrać do samolotu. Dodatkowo remy są w poręcznych tubkach, co oznacza koniec z kremem pod paznokciami! Wreszcie…

Świetny, naturalny skład. Tu oczami wyobraźni widzę moją przyjaciółkę, jak podskakuje z radości. To właśnie ona z nas dwóch czyta wszystkie etykiety i dba o to, żeby jej kosmetyki były w 100% naturalne i nie zawierały szkodliwych substancji. Kremy Miya mówią STOP parabenom, olejom mineralnym, parafinie, silikonom, PEG-om i sztucznym barwnikom. Zawierają za to naturalne składniki i emolienty roślinne, olejki, woski, witaminy i minerały. Są jak doskonałe, miękkie, dojrzałe, wielkie i ciężkie mango bogate w naturalny, słodki smak. Dopiero kiedy takie dostaniesz (co w Europie jest raczej mało prawdopodobne) myślisz sobie „o kurcze, to co ja wcześniej jadłam?!”

Dodatkowym atutem jest też super cena. Za produkt o pojemności 75 ml płacimy 29,99 czyli znacznie mniej niż w przypadku innych kremów. Problem pojawia się jedynie przy wyborze odpowiedniego kremu dla siebie, bo opcji mamy aż 4. Hello Yellow, to krem z masłem mango, jak się domyślacie (albo oglądacie mojego snapa) mój ulubiony! Podobno ma najtłustszą konsystencję z całej serii, ale ja tego nie zauważyłam. Szybko się wchłania, a pachnie tak pięknie, że nie mogę się powstrzymać przed ciągłym używaniem. I’m Coco Nuts, czyli ten w miętowym opakowaniu, pachnie kokosami. To ulubiony zapach mojego narzeczonego. Jego skład to głównie olej kokosowy i olej sezamowy. Świetny do rąk i do buzi, szczególnie na noc. Niebieski Call Me Later to również świetny wybór na noc. Jest idealny do cery suchej, pełen masła shea, odżywia i nawilża. I ostatni, różowiutki I Love Me z olejkiem z róży, zmniejsza zaczerwienienia. Używam go codziennie pod makijaż, moim zdaniem wchłania się najszybciej (próbowałam nakładać pod makijaż wszystkie cztery i wszystkie sprawdziły się tak samo dobrze, ale z uwagi na to, że moja buzia jest teraz wiecznie zaróżowiona od słońca, zostałam przy różowym).

Ciężko mi doradzić Wam jeden konkretny. Nie wyobrażam sobie już mojej kosmetyczki bez Hello Yellow, ale wiem, że każdej z Was może przypaść do gustu coś innego. Jeden kosztuje 29.99 plus przesyłka. Przy zakupie dwóch wysyłka jest darmowa, więc jeśli skusicie się na dwa, to moim numerem dwa jest różowy. A jeśli chcecie wypróbować wszystkie, to polecam skorzystać z oferty >I Want it All< – za stówkę (już z przesyłką) wszystkie są Wasze. To jest też doskonały pomysł na prezent świąteczny, myślę, że każda kobietka byłaby z niego zadowolona.

Comments:

  • Asia

    29 grudnia, 2016

    Super zdjęcia i dzięki za recenzje Miya! Zastanawiam się nad tym kremem po tym jak ostatnio znalazłam go. Wygląda na to, że Call Me Later byłby odpowiedni dla mojej suchej skóry.

    reply...

post a comment