Top
  >  Lifestyle   >  Azjatycki Czwartek #13 – kurs gotowania, boskie wyspy, błękitny meczet i różowe buty czyli ostatni tydzień!

Tygodnik zaczynam prosto z mostu, jak ostatnio wszystko. Nie wiem czy to ten cykl tak upośledził moje zdolności przelewania myśli na klawiaturę, czy to ta Azja, zwyczajnie. Czuję, że się tu uwsteczniam, dopasowuję nawet swój angielski do poziomu rozmówców który w większości przypadków jest bardzo niski. Uwierzycie, że mówię i tak lepiej, niż nauczycielka angielskiego? Hiszpański już w ogóle poszedł w zapomnienie, bo rozleniwiłam się do tego stopnia, że przestałam nawet powtarzać słówka, co dopiero uczyć się nowych. Moi mili, cofam się w rozwoju, czas wracać do Europy. To była piękna zima, spędzona na plaży, ale żyć bym tu nie mogła!

Bardzo podziwiam wszystkich, którzy przeprowadzili się tu na zawsze i ułożyli życie na nowo, na azjatyckich zasadach. Maćku, to również do Ciebie! Azja to stan umysłu, stan którego nigdy do końca nie pojmę i choć jest on piękny i wydaje się szczęśliwy, na dłuższą metę kompletnie by się u mnie nie sprawdził. Dziś po raz pierwszy puściły mi nerwy w rozmowie z tajką. Dziś wyciągnęłam walizki i zaczęłam się pakować (a nigdy, absolutnie nigdy nie robię tego z tak dużym wyprzedzeniem). Dziś pierwszy raz pomyślałam, że może jednak dam radę żyć bez tej pięknej plaży i morza i może nie będę tak bardzo tęsknić.

Co mnie tak wkurzyło? Mandat, choć zasłużony, to przyzwyczaiłam się do myśli, że przez 5 miesięcy się „udawało”. Poza tym dodatkowy wydatek pod koniec podróży zawsze boli najbardziej. Dalej właścicielka skutera – która ewidentnie chce sobie na nas zarobić i miga się ze zwrotem kosztów naprawy koła, którą musieliśmy poczynić, ponieważ nie raczyła odpowiadać na nasze telefony, a pojazd był nam potrzebny na już, do życia (bez skutera życie w Phuket jest bez sensu!). W końcu zaczęli mnie wkurzać wszyscy ludzie na planecie ziemia, dlatego uznałam, że to dobry czas na wyciągnięcie walizki. Ale czy cały tydzień był takim koszmarem? Nie do końca!

Łukasz spełnił swoje marzenie i uczestniczył w tajskim kursie gotowania 

Na miejscu okazało się, że jest jedynym uczestnikiem kursu, który gotowaniem na co dzień się nie zajmuje! Poza nim tajskiej kuchni uczyło się dwóch kucharzy i trzech „drugich kucharzy”, którzy na co dzień pracują w restauracjach poza Tajlandią. Jak na laika świetnie sobie poradził i zebrał mnóstwo (zasłużonych oczywiście) pochwał. Zobaczcie co zmalował:

Ten kurs odbywał się w Kathu i zapisaliśmy się (zapisaliśmy Łukasza) na niego przez internet. Kosztował 1900 bahtów i trwał pół dnia. Obejmował zakupy na targu (nauka wybierania odpowiednich produktów) i gotowanie 4 potraw oraz deseru. Na koniec dostaliśmy przepisu przygotowane na wydrukowanych ściągawkach do ćwiczenia w domu. Była też oczywiście wspólna uczta. Super, że mogłam w tym wszystkim uczestniczyć i być tam razem z Łukaszem za nic nie płacąc i sama nie gotując, bo mnie takie rzeczy nie kręcą, ale z drugiej strony nie chcieliśmy się rozdzielać na prawie cały dzień.

Pojechaliśmy na wycieczkę z malowniczymi widokami

Wycieczkę na Raya (Racha) & Coral Island planowaliśmy w ubiegłym tygodniu. Chcieliśmy ogólnie popływać trochę po wyspach położonych najbliżej Phuket, żeby zrobić dla Was wpis o takiej tematyce. Niestety pogoda pokrzyżowała nam plany i dopiero niedawno udało się zaliczyć te dwa piękne miejsca. Mam co do nich swoje przemyślenia, które na pewno pojawią się we wpisie o wyspach w zasięgu Phuket, które udało mi się odwiedzić. Póki co zostawię Was z widoczkiem:

Poza tym staramy się też uzupełnić zaległości, jakie mamy względem Phuket – zobaczyć to, czego nie zobaczyliśmy do tej pory i spróbować rzeczy, których jeszcze nie zdążyliśmy doświadczyć. Plażujemy intensywnie na plażach, które zawsze odkładaliśmy na później, odwiedzamy miejsca w których mieliśmy się „kiedyś” napić drinka. I nie zdążymy ich wszystkich zaliczyć, bo 5 miesięcy przesiedzieliśmy na jednej, ulubionej plaży. Cóż, z jednej strony szkoda, a z drugiej – tacy właśnie jesteśmy, więc za co mam przepraszać? Na zdjęciu meczet, który do dzisiaj widziałam tylko przelotem, między budynkami. Piękny, prawda? Cieszę się, że w końcu zdążyłam się obok niego zatrzymać.

Jutro rano wypływamy na Ko Lantę, zobaczyć się z moimi bliskimi koleżankami i w zasadzie zaraz potem pakujemy się do domu! Mam już całą listę rzeczy do zrobienia po powrocie, także nie mogę się doczekać aż zacznę (i skończę). Przez 5 miesięcy korzystałam ze skromnej garderoby, zaledwie 15 kg ubrań (mniej więcej) a i tak nie wszystko nosiłam. Skoro więc pół roku mogłam obyć się bez tej tony szmatek, którą trzymam w domu, po co mam ją w ogóle trzymać? Nie mówię, że zaraz będę organizować szafę minimalistki, ale.. Szykuje się spora wyprzedaż szafy. Jak myślicie – lepiej zrobić to n facebooku (w grupach warszawskich z odbiorem osobistym), na fanpage’u, na blogu czy na vinted? Chcę pozbyć się większości butów i zegarków, jakie nagromadziłam i postawić na klasyki. Które z tych trzech podobają Wam się najbardziej?

Pierwsze | Drugie | Trzecie

Chciałabym Wam jeszcze podziękować za to, że korzystacie z moich rekomendacji! To świetne uczucie wiedzieć, że ufacie moim wyborom i kierujecie się nimi podczas swoich zakupów. Dzięki Wam wrócę z lotniska uberem za free! I Wy też możecie – kod na 15 zł zniżki na pierwszy przejazd to uberaleksandranajda, a 50 zł zniżki na pierwszy przejazd z aplikacją mytaxi dostaniecie wpisując kod aleksandranaj. Poniżej znajdziecie też 20% zniżki na zegarki mnmlst. Każdy kod zniżkowy jaki dostaję, wrzucam na instagram oraz snapchata (aleksandranaj). Jeśli chcecie korzystać, dołączcie tam do mojej społeczności i bierzcie! 🙂

Comments:

  • 8 kwietnia, 2017

    Na długą metę podróże mogą być bardzo męczące. Ale, ale tych miesięcy spędzonych w Azji nikt Wam nie zabierze! 🙂 Mam nadzieję, że z powrotem odnajdziecie się w europejskiej rzeczywistości.

    reply...
  • Asia

    10 kwietnia, 2017

    Olu, podobają mi się New Balance – są dobrej jakości (sama mam, ale inny model), a przede wszystkim nie są tak popularne jak Roshe Runy i te Pumy ze sznurówkami „kokardami” 🙂

    reply...
  • 26 kwietnia, 2017

    „Azja to stan umysłu” – zdecydowanie tak! I to stan umysłu mocno uzależniający. Znam wiele osób, które miały trochę tak jak Ty – Azja zaczęła ich irytować i nużyć, tęsknota – gryźć. Wracali…żeby po miesiącu, pół roku, roku, zacząć marzyć o powrocie… do Azji 🙂 Bo co tam czeka w domu – komitet powitalny rodziny i przyjaciół, kilka ekscytujących dni pełnych wspomnień a potem…zima. A zima ze świadomością, że gdzieś tam jest miejsce gdzie tej zimy nie ma, i to miejsce całkiem realne, w którym dopiero co byliśmy, staje się nieznośna! „Co mi strzeliło do łba żeby wracać?!” – pomyślałaś sobie tak chociaż raz od powrotu do Polski ? 🙂 Pozdrowienia z Phuket! Fajnie było was poznać i do zobaczenia!

    reply...
  • 27 kwietnia, 2017

    „Azja to stan umysłu” – właśnie tak! Stan od którego łatwo się uzależnić. Znam wiele osób, które miały tak jak ty – Azja zaczęła ich irytować, nużyć, a tęsknota gryźć. Wracali a miesiąc, pół roku, rok później zaczynali marzyć o powrocie…do Azji. No bo co zrobić gdy od powrotu minie tych kilka przyjemnych dni wypełnionych rodziną, znajomymi i jedzeniem za którymi zdążyliśmy się stęsknić, oraz wspomnieniami podróży ,którą właśnie odbyliśmy, a potem zaczyna się…zima! A zima ze świadomością, że gdzieś tam w egzotycznym ale całkiem realnym miejscu, w którym dopiero co byliśmy , zimy nie ma, staje się nieznośna. Czy od czasu kiedy jesteś w Polsce pomyślałaś sobie już „Co mi do głowy strzeliło żeby wracać?”. Fajnie was było spotkać i do zobaczenia…pewnie gdzieś w Azji 😉

    reply...

post a comment