Top
  >  Lifestyle   >  Azjatycki Czwartek #12 – jak nauczyłam się latać z Tajem na barana

Czwartek znów jest w Piątek i nie mam dla siebie żadnego sensownego usprawiedliwienia poza tym, że wczoraj grałam w Heroesy i dzisiaj też miałam ochotę, ale w końcu jednak piszę tekst. Co u nas słychać?

Ostatnie 2 tygodnie

A nawet już mniej bo tylko 12 dni dzieli nas od podróży powrotnej do Polski. Czy się cieszymy? I tak i nie. Po pięciu miesiącach spędzonych na wakacjach tęskno nam za domem, Warszawą i naszym psem. I za jedzeniem! O tak, przysięgam że długo nie spojrzę nawet na tajską kuchnię… Brakuje nam europejskich standardów życia, ale czy do końca cieszy nas pożegnanie z miłymi, wiecznie uśmiechniętymi ludźmi i boskimi plażami? Na pewno będziemy za nimi tęsknić i często je wspominać. Póki co mało mnie na blogu bo staram się czerpać garściami z ostatnich dni tutaj. Dziś na przykład cały dzień robiliśmy różne zdjęcia do materiałów z podróży, jakie będą pojawiały na blogu jeszcze pewnie przez kilka tygodni. Oprócz tego mamy zaplanowany wyjazd na Coral & Raya Island (dwie wyspy położone blisko siebie, idealne do snorkelingu) i na Koh Lantę, już za parę dni! Szaleństwo! Chciałabym jeszcze zobaczyć jeden park narodowy, jedną wysepkę na którą da się dojechać skuterem, nauczyć się pływać na paddle boardzie i wiele, wiele innych rzeczy. Sami więc widzicie, że czasu na pisanie zostaje bardzo mało. Tymczasem w ostatnim tygodniu…

Łukasz uczył się śmigać na nartach wodnych

I później nie mógł chodzić przez cały weekend, bo nie dość, że zakwasy, to jeszcze z plecami coś nie tak. Bardzo mu się jednak spodobało i mamy nadzieję, że czas i fundusze pozwolą na kolejną lekcję. Wyglądało to na świetną zabawę. Ja w tym czasie zostałam na brzegu i pisałam dla Was relację z podróży po Malezji.

Ja za to latałam

Poważnie! Odważyłam się i skorzystałam z Parasailingu na plaży w Kacie, jestem przeszczęśliwa, że zdecydowałam się to zrobić. Było cudownie i starałam się nagrać coś kamerą gopro, niestety nie wiem jeszcze, czy coś z tego uda się wyciągnąć. Wciąż filmowiec ze mnie jak z koziej d. trąba. Ci, którzy obserwują mnie na snapie (aleksandranaj) lub instagramie i oglądają stories (@aleksandranajda) widzieli na żywo i mieli okazję zobaczyć moje emocje. Myślę, że to jedna z niewielu zalet Snapchata, można pokazywać fajne momenty natychmiast, tak żeby nie zdążyły stracić na autentyczności. Pisanie tekstów jest inne, żeby siąść do komputera i stworzyć coś sensownego trzeba zwykle czasu, a wtedy emocje zdążą już ulecieć i raczej nie da się tego odtworzyć. Tygodnik, Azjatycki Czwartek miał być trochę takim pisanym Snapchatem, takim od serca, tekstem emocjonalnym i nawet nieco niedbałym. Przez lata pisania wpadłam jednak w pewien schemat którego nie do końca potrafię się pozbyć. Nie wiem czy jest sens kontynuowania tygodnika po powrocie z podróży.

Podczas lotu doznałam jedynego podczas tych pięciu miesięcy przejawu tajskiego bhp – mam na sobie nie tylko kapok ale także uprząż, która ciasno spajała mnie ze spadochronem. Pan taj który wskoczył na miejsce za mną (nawet go nie poczułam, zorientowałam się, że tam jest kiedy zapytał czy jest mi wygodnie!) widocznie nie czuł potrzeby zapewnienia sobie bezpieczeństwa i leciał dokładnie tak jak wskoczył. Tak czy inaczej – przeżycie nie do opisania a widoki z góry zapierające dech w piersiach! Polecam bardzo!

Pracuję nad wpisem o plażach w Phuket

I codziennie ubolewam nad tym, że moje oczy nie potrafią robić zdjęć. Nijak żaden obiektyw nie odda tego, jaki kolor ma ta woda w rzeczywistości. Poniżej zdjęcie bez obróbki, robione iphonem. Bardzo chciałabym pokazać Wam, jaka jest nieprzyzwoicie błękitna, czysta jak łza i cudownie ciepła. Chciałabym żebyście poskakali ze mną na falach w Kacie i poczuli to dziwne mrowienio – parzenie w wodzie, które usiłowałam Wam opisać (nadal nie wiem co gryzie w wodzie w Tajlandii). Chciałabym, żebyście mogli usłyszeć dźwięki dżungli jakie usiłowałam (nieudolnie) dla Was nagrać i żebyście zobaczyli moimi oczami krętą i stromą drogę wyrwaną dżungli siłą. To wszystko jest tak niesamowite i piękne, że trzeba to zobaczyć samemu. A jak już się zobaczy, przystanąć, patrzeć, chłonąć i starać się za wszelką cenę zapamiętać jak najwięcej.

A tutaj zdjęcie naszej ulubionej ostatnio plaży, w Sirinat National Park, przy samym lotnisku. Prawie wszystko tam było piękne – woda, przyroda, zwalone drzewa i nawet plaża. Gdyby nie Tajowie, którzy tę plażę usilnie niszczą, byłoby idealnie, ale to chyba jest temat na inny tekst.

Link tygodnia

Znalazłam ostatnio jeden ciekawy artykuł, pokazujący w zasadzie, jak turyści widzą Phuket. Mowa o 10 najczęściej fotografowanych miejscach w Phuket. Nie byliśmy w trzech i szybko to uzupełniliśmy (ominęliśmy tylko Similan i to się już raczej nie uda). Moim zdaniem te 10 najczęściej fotografowanych miejsc to… wielkie rozczarowanie! Nie wszystkie oczywiście, ale większość z tej listy to przereklamowany temat. Zastanawiam się nad stworzeniem własnej listy miejscówek w Phuket, które warto odwiedzić. Poniżej dwa „uzupełnione” przez nas miejsca, w obiektywie instastories. Pierwsza plaża ze zdjęcia po lewej, ta z najbardziej turkusową wodą, to Kata Noi. Pytaliście o nią na snapie, niestety teoretycznie jest to plaża hotelowa i mają na nią wstęp tylko goście resortu. Nam jednak udało się wejść i zdradzę Wam ten lifehack we wpisie o plażach.

Tak, link tygodnia tylko jeden i to w dodatku marnej jakości. Wszystko dlatego, że nie mam czasu przeglądać stron i czytać artykułów, bo zajęta jestem korzystaniem z ostatnich dni azjatyckiej przygody. Założyłam sobie nawet wtyczkę StayFocused, która pozwala mi spędzić tylko 20 minut dziennie na Facebooku. W praktyce nawet tego nie wykorzystuję, bo tak się boje, że czas zleci a ja nie zostawię sobie nic na dodanie dla Was nowego wpisu na fanpage! Tak czy inaczej, w związku z tym że większość ciekawych i/lub zabawnych treści, które umieszczam w tygodniku pochodzi z fejsa, w dzisiejszym azjatyckim czwartku tych linków brak. Wybaczcie, ale optymalizacja czasu pracy jest dla mnie ostatnio ważniejsza. Może Wy zaproponujecie jakieś warte uwagi artykuły? Macie wolną rękę w komentarzach!

Comments:

post a comment